Przeczuwałam, że coś ze mną nie tak. Nikt nie może mieć aż takiego pecha. Byłam u psychologa. Zrobił mi testy. No...nie powiem...nie ma się czego czepnąć. Prawdę powiedział. Mam, kurwa, "anty-intuicję". Znaczy wybieram akurat nie tego, co powinnam. Tylko, że to akurat wiedziałam. Ale teraz mam to na piśmie :)
I co dalej?
Najlepiej nic. Po pięknym piątku koszmarna sobota. Nie balowałam z Wiktorem. W ogóle nie balowałam. Umierałam. Naprawdę. Wszystko mi sie rozstroiło. Cholerny ból w klatce. Prochy. Chodziłam naćpana jak bąk i przerażona. Na nic nie choruję. To na własne życzenia. Przegięłam. Wydawało mi się, że zniosę wszystko. Że wszystkiemu dam radę. Jak zawsze. Nie dałam. Wiktor uparł się, żeby przyjechać. Dzięki Bogu, bo naprawdę potrzebowałam pomocy. Mówił do mnie: "Moja Ty dziewczynko". Hmmm :)))) Miło z jego strony. Psycholog powiedział, że mam być z tym, kto mnie wybierze (jako, że sama nie mam farta:) ) i, że z czasem go pokocham. Skąd on to, kurna, wie?! Nieważne. Zrobię, jak mówił. Wiktor, znaczy?! Hmmmm:-/ A tak poważnie, to taką kropla przepełniającą czarę goryczy był Mundek. Nie, nie on sam, ale sytuacja jak z koszmaru z ul.Wiązów, w której mnie postawił...Chyba wracam do zdrowia, bo jest we mnie tyle złości!!! Ty gnoju! Z taką gębą nie chciałby Cię nikt. Wsparłam Cię, przekonałam, ze to nie najważniejsze. I co ze mną zrobiłeś, jak już dostałeś wiatru w skrzydła? "Jak się dziadowi torba obsunie, to mu jej nie podnoś." Zapomniałam o tym. Błąd.
Adasiu, bardzo się przyhamowywałam pisząc ten tekst, więc mnie nie dobijaj :(
Dodaj komentarz