To jego ksywka. Tak naprawdę miał na imię Grzesiu. Cholernie rozpuszczony gówniarz. Opierdzieliłam go. I , jak to zwykle bywa, takie małolaty szanują tych, którzy ich opierdzielają. W końcu się polubiliśmy. Ja przestałam reagować na to, że skacze po szpitalnym łóżku, jak po trampolinie, a on starał się być miły. Skacząc pomachał mi przyjaźnie ręką. Wtedy widziałam go po raz ostatni. Nie przeżył operacji. Pękła aorta. Gdy rano weszłam na salę zobaczyłam przy jego łóżku nadgryzioną bułkę z żółtym serem, napoczętą wodę mineralną i wzrok jego kolegi, który przesiedział z nim całą noc przed operacją grając w karty, bo Prezes nie mógł zasnąć. Czemu, kurwa, w żadnej szkole nie uczą, co się mówi w takich sytuacjach? :(:(;(;( Miałam ochotę rozwalić wszystko dookoła, ryczeć i przeklinać tak, że uszy by zwiędły nawet recydywie, ale zamiast tego musiałam patrzeć w oczy innego nastolatka, którego czekała taka sama operacja, który stracił przyjaciela w wieku, kiedy nie powinno się tracić, a poznawać i który chciał, żeby mu wytłumaczyć, dlaczego nie ma już Prezesa. A co ja, kurwa, jestem jakiś Budda, żeby wiedzieć? Tylko, że te oczy o tym nie wiedziały :( Musiałam, QQQQQ, w nie patrzeć i znaleźć takie słowa, które dałyby, jeśli nie pocieszenie, to choćby nadzieję. Potem nastoletni właściciel tych oczu dał mi wiersz, który napisał o Prezesie. No, fajnie. I co miałam z nim zrobić? Przecież kochałam tego gówniarza, tak jak on...Ciach. Jak cięcie skalpelem po sercu Prezesa. Tylko bez narkozy. Mogłam dać ten wiersz, jak pałeczkę spokoju (mojego) matce Prezesa, ale nie mogłam pozwolić, żeby jeszcze jedno serce pękło. Noszę go więc w portfelu i czasem sie nań napotykam i widzę chłopca machającego mi ręką...
harley-to bardzo wymowny komentarz; oby uśmiech nigdy nie schodził z Twojej twarzy
Dodaj komentarz